top of page

Iść na swoje

Zaktualizowano: 17 cze 2020

Miałem ze 150 pomysłów na to, co napisać w pierwszym poście. Finalnie padło na krótkie, szczere rozliczenie z przeszłością i wobec ludzi, z którymi los skrzyżował moją drogę życiowo-zawodową. Dawniej nie pojmowałem co nimi powodowało, a obecnie widzę to w zupełnie innym świetle - perspektywa spojrzenia się zmieniła.


Żeby zobaczyć wschód słońca, trzeba wyjść spod ciepłej kołdry i po prostu ruszyć cztery litery, inaczej się nie da, tak jak i nie da się zobaczyć gdzie nas jeszcze nie ma, dopóki tam nie dojdziemy.

Jako osoba publiczna, od 1991 roku miałem okazję wejść w różne bezpośrednie interakcje z setkami ludzi. A pośrednio poprzez swoje teksty i grafiki publikowane w: Bajtek, Commodore & Amiga, Top Secret, Secret Service, New S Service, Neo, Animegaido, Audio, InfoAudio.pl, książkach z serii Kompendium Wiedzy, ilustracjach w kilku książkach naukowych, katalogach Planet Manga i innych publikacjach rozproszonych, oraz dzięki setkom projektów graficznych, które wykonywałem jeszcze przed wystartowaniem z Secretem (czyt. Secret Service) to mówimy o milionach.


Zdjęcie zrobione trzy dni temu, witrynie biura podróży na ul. Koszykowej w Warszawie

Pewnie nikt nie zgadnie, co jest najbardziej rozpowszechnioną spośród z moich prac?

Projekt pochodził z konkursu, natomiast przygotowanie grafiki wektorowej dla poligrafii wyszło spod mojej myszki - logotyp "Teraz Polska" wykonany w 1992 roku na CorelDraw 3 i Windows 3.1, dla potrzeb Fundacji Godła Promocyjnego. Nakład tych wszystkich: słoików z ogórkami, butelek, konserw i bóg wie czego jeszcze, to dziesiątki, a może nawet setki milionów sztuk. To były ciekawe czasy... :)


Jednak kilka tygodni temu zdałem sobie sprawę, że przez całe życie mniej lub bardziej wiozłem się lub chociaż podwoziłem na cudzych plecach. Spośród różnych zadań wybierałem te, które sprawiały mi najwięcej przyjemności (nowe, kreatywne, urozmaicone), a inne bardziej przyziemne, powtarzalne, nudne przynajmniej z mojego punktu widzenia (marketing, obsługa papierów, programowanie, analiza danych, automatyzacja itp.) zwalam na innych. 

W rozmowie z moim nauczycielem (bo jak wiadomo - gdy uczeń gotowy, to mistrz się znajduje) usłyszałem, że najwyższy czas zmierzyć się z pełną odpowiedzialnością za swoje czyny i podejmowane decyzje - zarówno te fajne, jak i te mniej fajne. Nie wchodząc w dalsze szczegóły tej rozmowy, dotarło do mnie, że to już ten czas. Czas by stworzyć jednoosobowy projekt, za który będę ponosił pełną odpowiedzialność. Za jego sukcesy i porażki, zyski i straty (planuję wyłącznie zyski, ale obiegowa konstrukcja tego zdania wymusiła uwzględnienie i ciemnej strony medalu).


Podczas lipcowego urlopu z ciekawości wysłuchałem pierwszego w życiu podcastu. Kompletnie nie pamiętam jak do tego doszło i czy pierwszym odcinkiem był ten o tym jak zostać influencerem (269), czy o współpracy z influencerami (273), ale wielce zaintrygował mnie niesamowicie otwarty sposób dzielenia się swoją wiedzą gości i profesjonalizm prowadzącego Mała Wielka Firma Marka Jankowskiego.

I tak oto zacząłem słuchać kolejnych podcastów: o budowaniu wartości firmy (271), o pracy w domu (260), o biznesie z zagranicznymi klientami (253), o marce osobistej (266) itd.

Jednak tę prawdziwą kropkę nad "i", oraz zaszczepienie wiary, że da się zrealizować pomysł, który kiełkował we mnie od bardzo, bardzo dawna (może nawet od czasu końca Secreta, a to już 19 lat), żeby móc się uniezależnić od pracowników, a jednocześnie, żeby nie było to nawlekanie koralików i obwoźny stragan (pozdrawiam wszystkich nawlekających) i co najważniejsze, że mam wystarczający potencjał kompetencji by to zrobić... postawiło wysłuchanie odcinka o firmie bez pracowników (263), a Michał Szafrański stał się moim nowym idolem.


W życiu nie ma przypadków, są za to liczne doświadczenia (niekiedy bardzo bolesne, oraz niewykorzystane okazje), które nas kształtują i sprawiają, że stajemy się tym kim jesteśmy. Dopiero patrząc na świat poprzez filtr doświadczeń, można sobie zacząć pozwalać (i to ze sporą dozą rozwagi), na wygłaszanie życiowych uogólnień - to zdanie kieruję szczególnie do młodszych kolegów - użytkowników internetu, którzy często mylą prawo do posiadania własnego zdania, oraz prawo do swobodnej wypowiedzi, z wygłaszaniem napastliwych opinii na każdy temat i pod adresem każdego. Zapewniam, że 99% tego co przychodzi mi do głowy, nigdy jej nie opuszcza, bo jestem zdania, że warto się dzielić tym co nas buduje, a nie dołuje.

Na pewno popracuję i nad tym, by "inaczej.tv" stało się miejscem wolnym, od bezmyślnego klepania wszystkiego co popadnie (zapraszam do lektury obowiązujących na tym blogu praw i obowiązków homo sapiens - do zakładki "dla tych co są tu pierwszy raz"). 


Czasem trzeba dojść na skraj świata i wrócić - tak wygląda nasz lokalny koniec świata, czyli sam czubeczek Helu.

Oto jestem teraz w miejscu i czasie życia, by móc napisać kilka słów, oddających należny szacunek ludziom, którzy zdecydowali się odegrać swoje role (niekiedy bardzo dramatyczne) w moim życiu i których motywacji nie potrafiłem dawniej zrozumieć, patrząc poprzez pryzmat własnego ego (ang. Everybody Got One). 

Jarosław M. - za pokazanie, co w praktyce oznacza zwrot "dziel i rządź", że strach przed utratą władzy, potrafi popychać do najbardziej irracjonalnych działań, że zamiast nagradzać trud drugiego człowieka łatwiej wyrzucić go z pracy. Jako 20-latkowi nie mieściło mi się to w głowie, ale teraz już się mieści. Gdy się nagle awansuje zza naukowego biurka na etat prezesa, to trzeba, pomimo braku wyuczonych kompetencji w tym fachu, jakoś ten ogrom nowej odpowiedzialności udźwignąć. Trzeba działać na wyczucie, a potencjalne zagrożenia w walce o stołek likwidować w zarodku. Wyleciałem z ukazującego się co 2-3 miesiące Top Secret, w którym zarabiałem grosze i założyłem prawdziwy miesięcznik (Secret Service), który pozwolił wielu osobom godnie żyć przez wiele lat. Dziękuję Ci Jarku.

Marcin P. - osoba wielce pracowita, zorganizowana i inteligentna. Marcin pokazał mi, że można zajmować się w pracy wszystkim tym, czego ja nie lubiłem i czerpać z tego przyjemność. To dzięki niemu zacząłem pisywać pierwsze teksty, będące rodzajem nieustannego dialogu z czytelnikami. Przez wiele lat najbliższa mi osoba (jak brat), która miała odwagę rzucić wszystko na jedną szalę i zaryzykować. Dzięki niemu zrozumiałem, że nie ma na tym świecie rzeczy w 100% pewnych i stałych. Upadek Secreta uchronił mnie, od wykończenia się na śmierć pracą. Dziękuję Ci za przyłożenie ręki do tej katastrofy, bo dzięki temu skończyłem z branżą gier i zająłem się prawdziwą pasją mojego życia - muzyką i sprzętem grającym.


Nie będę ukrywał, że po SS'owej lekcji, czułem się jak wrak, przez bardzo długi czas, ale dzięki tamtym doświadczeniom zamarzyło mi się by kiedyś zrealizować one-man-project. Co niniejszym czynię.

Andrzej K. - za to, że uwierzył w moje zdolności pisarskie i jako pierwszy dał mi szansę prawdziwego pisania o audio (które nota bene kręciło mnie od dziecka), a później zwolnił w ciągu 5-ciu minut pokazując, że w interesach nie ma towarzyskich sentymentów. To on nauczył mnie, ile czasu zajmuje uczciwa korekta własnego tekstu zanim trafi on do publikacji (poprawki językowe i sprawdzanie szczegółów faktograficznych niejednokrotnie trwają kilka razy dłużej, od samego pisania - to podpowiedź dla młodszych kolegów po piórze - dobry i gładko czytający się tekst, to nie kwestia wrodzonego talentu, tylko warsztatu wypracowanego w dupogodzinach przed ekranem, poświęconych na szlifowanie ostatecznej jego formy). 

Dziękuję Ci za zmuszenie mnie do wypracowania warsztatu pisarskiego i kontakty w branży, dzięki którym zajmuję się audio do dziś.

Robert Ł. - za pokazanie bez mrugnięcia okiem, że jak się swojego tyłka nie zabezpieczy odpowiednią umową, to rozżarzone kowadło może spaść niespodziewanie na głowę i z błękitnego nieba. Myślę, że obaj przerobiliśmy tę lekcję, jako bardzo mocną i bolesną.

Dziękuję Ci za to, że uświadomiłem sobie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Piotr M. - za pokazanie, że nie należy popełniać dwa razy tych samych błędów. Ludzie rzadko zmieniają swój sposób działania. Jak mówi mądre przysłowie: "Kto ma miękkie serce, ten ma twardą dupę".

Dziękuję Ci, że nie utknąłem w reaktywowanym Secrecie.

Daniel Z. - za pokazanie, że można posiadać nieugięte poglądy w biznesie, nawet gdyby miało się ostatecznie na tym ucierpieć. To dzięki niemu zostałem zmuszony z dnia na dzień przestawić się z dobrze znanego mi środowiska druku na papierze, na kompletnie nieznane mi od strony backendu środowisko internetowe. 

Dziękuję Ci za lekcje cierpliwości jakiej musiałem się nauczyć.

Mamuśka - postać legendarna, bez której Secret Service nigdy by nie powstał. Darłem z nią koty na każdym kroku, ale prawda jest taka, że bez jej osobistego zaangażowania, magazyn nie utrzymałby się po odejściu połowy redakcji jeszcze przez tyle lat.

Dziękuję Ci za obecność i ochronę.


Z premedytacją nie wchodzę głębiej w powyższe tematy, gdyż nie chciałbym godzić w dobre imię tych wszystkich ludzi, ani tym bardziej rozdrapywać starych ran, zwłaszcza że większość wspomnianych wydarzeń miała miejsce w odległym czasie.

Od każdego z nich się czegoś nauczyłem, a różne niesnaski zostały dawno zamknięte i wybaczone (przynajmniej z moje strony) przechodząc do miejskich legend.

Jednocześnie proszę o wybaczenie osoby, którym i ja zalazłem za skórę. 


Mam cudowną rodzinę i choćby z tego powodu warto jeszcze raz zawalczyć.

Oczywiście różnych lekcji życia było znacznie więcej, acz nie piszę tu przecież autobiografii z elementami martyrologii, a jedynie sygnalizuję temat: "Jak nieprzewidywalne bywają ścieżki, którymi życie nas prowadzi".


Na koniec chcę powiedzieć, że często owe dramatyczne wydarzenia, gdy jesteśmy w czarnej dupie i światła znikąd nie widać, okazują się prowadzać nas jak po sznurku do nowych, ambitniejszych, wyższych celów. Gdyby ktoś, gdzieś, wcześniej nie pokrzyżował nam planów i nie wywalił raz, drugi, trzeci na bruk z ciepłej posadki, to sami z siebie byśmy na wiele rzeczy się nie odważyli, a jak mus to mus.

Te najmocniejsze i najdotkliwsze doświadczenia kształtują nasz charakter i powodują, że stajemy się innymi ludźmi. A jeśli dodatkowo, potrafimy w ich ocenie wyjść poza horyzont własnego ego, to stajemy się po prostu lepszymi ludźmi (tak to czuję). To się nie dzieje z dnia na dzień, ale tak się nazywa proces zwany życiem.

Niniejszym dziękuję wszystkim moim partnerom i oponentom biznesowym, za pomoc w staniu się lepszą wersją samego siebie.


Nazywam się Waldemar Nowak, za trzy dni stuknie mi 55 lat i właśnie zostałem blogerem :)


Decyzja, że czas przestać narzekać i pora na zmiany zapadła w godzinach wczesnoporannych 19.07.2019 (Pinchas). Ledwie niecały miesiąc minął. Ach, cóż to był za piękny świt - istna potęga światła.

N A J N O W S Z E    W P I S Y
bottom of page